Richard Rohr i Andreas Ebert w jednej ze swoich prac piszą: ,,Fenomen współzależności został dokładnie opisany: ona mu pomaga, wytrzymuje wszystko, przebacza, daje ponowną szansę poprawy. Nie zauważa jakby przy tym wcale, że swoim zachowaniem pozwala mu nie zmienić postępowania. To właśnie jest dla niej celem, chociaż nie wyznałaby tego ani sobie, ani nikomu innemu. Bo gdyby on był zdrowy i samodzielny, nie potrzebowałby jej prawdopodobnie i mógłby ją opuścić”. Mocne, ale prawdziwe, choroba naszego partnera bardzo często załatwia nam i jemu wiele spraw. Znałem kiedyś przypadek rodziny, w której jedno z dzieci przejawiało bardzo destrukcyjne zachowanie względem siebie. Rodzice tak mu ,,pomagali” aby przypadkiem nie wyzdrowiał. Wówczas musieliby zająć się sobą, rozmawiać, wspólnie jeść, a to było niemożliwe. Więc udawanie, że pomagamy i angażujemy się w pomoc dziecku (w rzeczywistości przyzwolenie aby destrukcja się pogłębiała) było czymś co pozwalało jakoś ,,żyć ‘’całej rodzinie. Egzystować bez nawiązanie prawdziwej więzi. Inny przypadek; siostra zakonna miała zostać przeniesiona do innego miasta. Tam gdzie mieszkała do tej pory a skąd miała wyjechać, zajmowała się ogrodem, miała znajomych, było jej bardzo dobrze. Nie chciała zostać przeniesiona, ale nie miała na tyle odwagi aby zaprotestować. Po dwóch tygodniach siostrze sparaliżowało dwie nogi. Teraz już spokojnie mogła zostać w swoim klasztorze. Trzeba było postarać się jeszcze ,aby paraliż nóg trwał jak najdłużej, z tym również się uporała. Wracając do pierwszego opisu, wiele kobiet dokładnie tak uważa. Lepszy łajdak, który pije, bije, upadla niż bycie samej w świecie. Można to również ubrać w jakiś idiotyzm pod tytułem; poświęcam się. Zerwanie destrukcyjnej relacji to zmierzenie się z sobą. To stanięcie twarzą twarz z panią czy panem w lustrze i powiedzenie , że muszę od tej pory szukać wsparcia w sobie, czyli tego najpewniejszego, najbardziej stabilnego. Od tej pory powinniśmy wsłuchiwać się w swoje uczucia, potrzeby, tęsknoty i wziąć odpowiedzialność za swoje życie (Uwaga, opisany przypadek jak zaznaczono, nie dotyczy prawdziwej chęci pomocy partnerowi, czy współmałżonkowi gdzie chcemy aby osoba wyzdrowiała naprawdę, a nie przedłużać dla swojego bezpieczeństwa jej cierpienie). Odpowiedzialność za życie to min. nawiązanie satysfakcjonujących relacji z innymi, spędzanie czasu wolnego (uświadomienie sobie, że mam do tego pełne prawo), dbam o swoje szczęście, dbam o podnoszenie swojej samooceny, ponoszę odpowiedzialność za swoje wybory, dbam o swoją psychikę i ciało. Siostra zakonna której wspomniałem, przeszła terapię, paraliż ustąpił. Jednak od tego zdarzania zakonnica bardzo wyraźnie informowała przełożonych o swoich lękach, obawach i o tym co rzeczywiście przynosi jej radość. Została w swoim klasztorze i dalej zajmowała się kwiatami. Pomyślmy ile w naszych relacjach jest autentyczności. Zastanówmy się czy przypadkiem nie podtrzymujemy jakiegoś patologicznego stanu tylko dlatego, że boimy się wziąć odpowiedzialność za swoje życie. Przedłużając czyjąś i swoją agonię tak aby zachować wątpliwej jakości spokój. Na zakończenie trzeba dodać jeszcze, że ten rodzaj więzi zakłada ogromny egoizm (tak naprawdę liczę się ja). Kochani dobrego piątku, pozdrawiam wszystkich, wszystkich bez wyjątku. Do zobaczenia na tych naszych ludzkich drogach. #psycholog Zapraszam dr Piotr Kuśmider Tel.607930463