Dzisiaj Święto Trzech Króli. Przyzwyczailiśmy się do oglądania ładnego żłobka w Kościele. Pięknych obrazów przedstawiających pokłon wspomnianych monarchów. W wielu miastach przejdzie, dostojny, świąteczny orszak . Chciałbym abyśmy spróbowali za sprawą jednego z najwybitniejszych poetów jakim był T.S.Eliot, spojrzeć na sprawę z innego punktu widzenia. Jako na spotkanie które odmienia całkowicie bieg życia. To może być wydarzenie, człowiek, idea, jakieś zdanie itp. pod wpływem czego zostaliśmy odmienieni. Nasze relacje uległy zmianie. Nie chodzi rzecz jasna tylko o nastawienie religijne. Przecież każdy z nas miał w swoim życiu coś takiego, co na trwale zmieniło wyznawany światopogląd, relacje z drugim człowiekiem. Mogliśmy powiedzieć, że właśnie od tego momentu coś we mnie pękło, poszłam, poszedłem- zupełnie nową drogą. Zaczęliśmy w inny sposób interpretować świat. To wszystko zawarte jest w tym przepięknym, głębokim, mistycznym wierszu. Utworze który w sposób bardzo szorstki, prawdziwy, opisuje czym jest droga w tamtym regionie. Zimno, wilgotno, zmęczenie…….Ale cóż to za zmiana która nie wymaga wysiłku? Poniżej wiersz.
„Przez całą drogę dokuczliwy ziąb;
Nie można było wybrać gorszej pory
Na podróż, i to podróż aż tak długą:
Zaspy na drogach, lodowate wichry,
Najmroźniejszy czas zimy”. Wielbłądy,
Z otartymi nogami, odparzoną skórą,
Nie chciały słuchać, kładły się w tającym śniegu.
Bywały chwile, że szkoda nam było
Letnich pałaców na stokach wzgórz, z tarasami,
Jedwabnych dziewcząt przynoszących tace z sorbetem.
Do tego wielbłądnicy: przekleństwa, sarkania,
Ucieczki, domaganie się trunków i kobiet;
Noce pod gołym niebem, przy gasnących co chwila ogniskach,
Po drodze wrogie miasta, niechętne osiedla,
Brudne wsie, gdzie żądano kroci za byle śmieć:
Mozolna była ta podróż.
Pod jej koniec woleliśmy nawet jechać nocą,
Śpiąc parę minut i znowu się budząc,
A w uszach jakieś głosy śpiewały nam nieprzerwanie,
Że wszystko to jest szaleństwem.
Aż któregoś dnia, o świcie, droga zniosła nas w łagodną dolinę
Poniżej linii śniegów, wilgotną, pełną zielonych woni,
Z wartkim strumieniem, młynem, co rozpraszał turkotliwie mrok,
Trzema drzewami na nawisłym nisko niebie.
Na łące koń, stary, siwy, spłoszył się i odbiegł galopem.
Trafiliśmy do gospody z liśćmi winorośli nad drzwiami:
Przy otwartych drzwiach sześć dłoni grało w kości o garść srebrników,
Stopy trącały puste bukłaki po winie.
Nikt nam jednak nie umiał nic powiedzieć, ruszyliśmy więc dalej
I przybyli pod wieczór, znajdując w ostatniej chwili
To miejsce: miejsce, można by rzec, nasycenia.
Wszystko to dawna przeszłość; ale pamiętam wszystko
I chętnie bym przeżył od nowa, byle tylko ustalić
Jedno, ustalić
To: czy coś wiodło nas daleko, abyśmy u mety ujrzeli
Narodziny czy Śmierć? Narodziny z pewnością się dokonały,
Mieliśmy niewątpliwe dowody. Widywałem już narodziny i śmierć
Wcześniej, lecz wydawały mi się czymś innym; te Narodziny
Były nam ciężką, nieznośną męczarnią, jak Śmierć, jak własne konanie.
Wróciliśmy w nasze strony, każdy do swego Królestwa,
Ale nie ma już dla nas spokoju tu, gdzie rządzą prawa dawnej wiary
I lud, dzisiaj nam obcy, trzyma się kurczowo swoich bożków.
Rad byłbym, gdyby przyszła jeszcze jedna śmierć.
Kochani życzę dobrej niedzieli, spotkania człowieka, idei, książki, filmu itp. która odmieni nasze życie. Czegoś co podważy dotychczasową egzystencję. Nigdy już nie będziemy tacy sami. Do spotkania na tych naszych ludzkich drogach. Pozdrawiam wszystkich, wszystkich bez wyjątku. Zapraszam dr Piotr Kuśmider tel.607930463